Otwarcie XX wieku na świecie to czas niepokoju, z mojej perspektywy także era chaosu i zderzeń.
Wojny, bum medialny (powstanie radia, telewizji, kina) i technologiczny (np. możliwość nagrywania dźwięku), przemiany społeczne (emancypacja, likwidacja niewolnictwa w USA) odbijają się także w sztuce. Możliwość podróży, coraz szybszej komunikacji, dostępność środków (np. syntetyczne tańsze barwniki) sprawia, że liczba powstających kierunków, nurtów, gatunków jest niezliczona.
Najłatwiej przedstawić mi to na polu muzyki. Lubię myśleć o tym jako o czasie wielkiej kolizji. Nie chodzi mi tylko o to, co się dzieje w muzyce akademickiej: potężne symfonie Mahlera, impresjonizm (i nie tylko) Debussiego, dodekafonia Schonberga, musique d’ameublement Satie, rozciągający, z innej strony, do granic możliwości system tonalny, Strawiński itd., bo przecież w stanach rodzi się powoli muzyka rozrywkowa. Blues zaczyna się sięgać popularnością poza granice delty Missisipi. Z ragtimu rodzi się jazz, którego język muzyczny zainspirowany przez Chopina, Wagnera i Debbusiego, zaczyna się także objawiać w pracach akademików, w tym także wymienionego wyżej Francuza (cóż za sprzężenie zwrotne). Ale dlaczego kolizja? Blues i muzyka poważna, może się wydawać, stoją po dwóch stronach barykady. Z jednej: prostota, ekspresja, serce na dłoni; z drugiej: formalizm, rosnąca złożoności, kalkulacja (co w wcale nie musi dawać bez emocjonalnych efektów). Zderzenie też widać w środowisku akademickim, które, zresztą do dziś, patrzy na całą rozrywkę z wyższością. Oczywiście nie zostaje to bez odpowiedzi — wszyscy buntują się wobec całej “filharmonijnej otoczki”.
Tutaj ciekawą stroną okazuje się właśnie po pierwsze jazz, a po drugie środowisko związane z Tin Pan Alley i Broadwayem, czyli reprezentanci tradycyjnej piosenki amerykańskiej, Great Amercian Songsbook czy po prostu muzyki musicalowej wyrastającej z tradycji opery, operetki i łączącej w sobie stylów tyle ile się dało. Najciekawszym przykładem może być George Gershwin — człowiek stojący w rozkroku pomiędzy piosenką, jazzem a muzyką poważną i to w pięknym szpagacie. On rozumiał, że być może napisanie, zwięzłej w formie, piosenki nie musi być takie uwłaczające, ba, daje to pole do popisu, nadal pozostając względnie łatwe w odbiorze. Kolega Gershwina (też kompozytor), a także jego ulubieniec Irvin Berlin powiedział kiedyś: “Kid, never be shame of write hit”.
25 sierpnia 1918r. w rodzinie rosyjsko-żydowskiej (w Lawrence w USA) przychodzi na świat “pół-mężczyzna, pół-kobieta”. W wieku 13 lat bierze pierwsze lekcje fortepianu, rok później gra już dla publiczności. W 1937r. poznaje Aarona Coplanda — mentora i długoletniego przyjaciela. W roku rozpoczęcia się II Wojny Światowej kończy studia na Harvardzie z wyróżnieniem i zaczyna naukę na Curtis Institute of Music. Punktem przełomowych w karierze Leonarda Bernstein, bo właśnie o nim mowa, jest zastąpienie Bruna Waltera w roli dyrygenta.
W międzyczasie oczywiście komponuje, lecz nie chciałem tutaj opowiadać o jego drodze twórczej (musicale, piosenki, symfonie, muzyka kameralna, jazz i wiele więcej). Skupię się na jego roli edukatora, nauczyciela, osoby, która także mnie inspiruje do zgłębiania muzyki.
Pierwsze dwa określenia, którego przychodzą mi do głowy, gdy myślę o Lennim, to eklektyzm i otwarta głowa. W pierwszych dekadach XX w., gdy muzyka rozrywkowa nie była traktowana do końca jako “artyzm”, jego wypowiedzi, jako przedstawiciela środowiska akademickiego, były bezcenne. Tutaj trzeba wyróżnić nagranie w ramach programu Inside Pop, niektórzy mówią, że najważniejsze — jedno z pierwszych publicznych wypowiedzi na temat popu, gdzie docieka się, analizuje i przedstawia w innym świetle muzykę młodzieżową.
Rzeczą, którą mi szczególnie imponuje Leonard Bernstein to to właśnie, w jaki sposób wypowiada się o muzyce. Nie chowa się za milionem ciekawostek, nie sprowadza muzyków tylko do osobowości, nazwy wydawnictwa czy trendów, ale opowiada o dźwiękach. Ktoś zapyta: “i co w tym szczególnego?”. W obecnych czasach, gdy recenzje muzyczne są głównie popkulturową analizą kontekstu, w którym dane nagranie powstawało — Bernstein mówiący o motywach, akordach, skalach i melodiach robi szczególne wrażenie. Ktoś inny powie: “Kogo obchodzą te technikalia?”. No właśnie, czy naprawdę technikalia? Lenny udowadnia każdym swoim nagraniem, że to jest właśnie esensja muzyki.
Jeśli nadal Was to nie przekonuje, to zobaczcie, z jaką pasją mówi o muzyce, jak ją przeżywa, np. tutaj, gdy na bieżąco punktuje najlepsze momenty jednej z części 40. Symfonii w g-moll Mozarta (mniej więcej do końca).
Dziś obchodzimy 100. rocznicę jego urodzin z tego powodu mam dla Was listę moich ulubionych wystąpień Leonarda Bernsteina.
(Pierwszą pozycję mamy wyżej — epokowy występ w Inside Pop.)
Bitych 8 godzin (sam jeszcze nie widziałem od deski do deski) wykładu o muzyce po prostu, w którym Bernstein próbuje wytłumaczyć, o co w tym wszystkim chodzi. Tłumaczy z ogromnym zaangażowaniem podstawowe pojęcia, próbując posiłkować się analogią do języka; przedstawia zasługi, wkład największych kompozytorów w historii; ukazuje kamienie milowe w muzyce w sposób tak zajmujący, że mamy wrażenie, iż to kryminał w roli głównej z Mozartem, Debussim i Wagnerem. Lecz moment, w którym Bernstein siada przy katedrze i zaczyna opowiadać o Symfoni nr 9 Mahlera, ciarki się pojawiają się na plecach.
Odkąd pierwszy raz usłyszałem “Patetyczną” na żywo jest jedną z moich ulubionych symfonii. Szukałem potem jakiegoś materiału na temat dzieła Rosjanina — trafiłem na analizę Bernsteina. Kiedy pada zdanie, że całość koncepcji pracy Czajkowskiego polega użyciu mnogiej liczby skal, które ciągle opadają lub rosną — moje spojrzenie, myślę, że nawet na całą muzykę się zmieniło. Dziękuje Lenny!
To akurat polecam wszystkim, którzy chcą zrozumieć, na czym poleca rola dyrygenta. Na podstawie Eroici Beethovena Bernstein, dyskutując nawet sam ze sobą, przedstawia problem w sposób przystępny, zachowując wspaniałą kulturę języka i trafiając w sedno sprawy. Smaczkiem jest Glenn Gould na fortepianie i Stravinsky, który wpadł podyrygować swój utwór ❤
Na koniec dwa zabawne fragmenty. Pierwsze powyżej Bernstein masakruje Jose Carrerasa.
Bernstein sam był wspaniałym dyrygentem. Jako jedyny uczeń w historii dostał od Fritza Reinera ocenę “A” z dyrygentury w jego klasie. Nie mówiąc o tym, że nagrania pod jego batutą są bardzo cenione. Powyżej dyryguje bez rąk, ustami i mimiką!
Na koniec playlista z kilkoma jego piosenkami. Szkoda, że nie będzie mi dane zobaczyć jego występu!
25-08-2018